Jest takie miejsce na Zaspie, gdzie poczułam się jak na włoskich wakacjach. Drewno, tradycyjny piec, pizza i… ludzie z pasją. Ludzie, dla których jedzenie jest miłością, pasją i religią. Skosztujcie włoskich smaków w restauracji La Bocca.
Ponoć głód nie jest dobrym doradcą. Prowadzona nim trafiłam na ulicę Startową 30 i nie żałuję tego. Niepozorny z zewnątrz, ale przytulny w środku lokal o tajemniczej nazwie „La Bocca”. – Co u licha znaczy La Bocca? – pomyślałam.
Na myślenie jednak nie miałam czasu, ponieważ zostałam ciepło, a zarazem nienatarczywie przywitana przez obsługę restauracji. Usiadłam przy małym, drewnianym stoliku i zaczęłam czytać menu. Z transu czytania wyrwał mnie męski głos.
– Dokonała pani wyboru?
– Właśnie się zastanawiam – odrzekłam.
– Je pani mięso?
– Jem.
– Lubi pani orzechy?
– Tak…
– Zaufa mi pani?
Zamurowało mnie. Najpierw przesłuchanie, teraz mowa o zaufaniu?! Nie znam cię! Nie potrafiłam jednak wyrazić tego wprost, więc twierdząco pokiwałam głową.
– Za 4 minuty pizza będzie gotowa.
I kolejny szok. 4 minuty?! W jaki sposób?! To nie może oznaczać nic dobrego… Nie pozostało mi jednak nic innego jak grzecznie poczekać na swoje zamówienie. Rozejrzałam się dookoła. Kącik dla dzieci, czystość i przyjemna atmosfera doprawiona szczyptą klimatycznej muzyki.
– Proszę, oto pizza Parma
– Dziękuję – odpowiedziałam i zachwyciłam się już samym widokiem mojej pizzy. Zapach unoszący się z mojego talerza był wprost nie do opisania. Złociste ciasto, mocno zarumienione na brzegach, delikatnie bulgocząca mozzarella, chrupiące orzechy, które zdążyły się uprażyć w piecu i uwolnić swój balsamiczny zapach oraz intensywny aromat prawdziwej Prosciutto di Parma… Kusiły, a jednocześnie powodowały lekki zawrót głowy. Pierwszy kęs przeniósł mnie do innej rzeczywistości. Poczułam promienie rzymskiego słońca i aromaty śródziemnomorskich ziół. Dreszczyk wspomnień przeszedł po plecach. Drugi kęs sprawił, że zaczęłam cieszyć się pysznym daniem. Po trzecim byłam kupiona i wiedziałam, że taką pizzę jadłam tylko we Włoszech.
Delektując się jedzeniem wyczułam pomidorowy smak, owszem, ale… Z kobiecego punktu widzenia było za mało czerwieni.
– Przepraszam, czy mogę prosić sos? – zapytałam – najlepiej pomidorowy – dodałam szybko.
– Jest na pani pizzy, pod dodatkami – usłyszałam w odpowiedzi. Przyglądałam się i… ach tak, faktycznie, jest. Blady.
– Dlaczego jest go tak mało i jest taki jasny? – dopytuje, a co mi tam. Uczono mnie zawsze, że kto pyta nie błądzi.
– Jest dokładnie taki jaki być powinien na prawdziwej włoskiej pizzy. Gdybyśmy zwiększyli jego ilość, mogłoby to zaburzyć balans smaków jaki osiągnęliśmy na pani pizzy. Zapewne spodziewała się pani krwistej czerwieni, a’la ketchup, prawda? – uśmiecha się miły człowiek. – Nasz sos, którym smarujemy ciasto, przygotowujemy z pelati czyli prawdziwych pomidorów, dojrzewających w słońcu południowych Włoch. I poza świeżymi ziołami oraz oliwą extra vergine nie dodajemy żadnych „ulepszaczy”.
– No tak, rozumiem..
– Ale mam inną propozycję – mój rozmówca naprawdę znał się na szykowaniu pizzy. – Zamiast sosów, w mojej restauracji podajemy oliwy. Do pani pizzy szczególnie polecam oliwę z czarnymi truflami…Jest bardzo intensywna, lecz doskonale komponuje się ze składnikami Pani dania. To oliwa, którą się kocha lub nienawidzi od pierwszego spróbowania.
– Dziękuję… – odpowiadam trochę zawstydzona. To właściciel. We własnej osobie.
Tak, znów swoją gadatliwością wystawiłam się na pośmiewisko. Szybko jednak przestałam się nad tym zastanawiać i z podziwem spojrzałam na młodego człowieka przyrządzającego pizzę. Szybkimi, płynnymi ruchami przygotował ciasto. Posypał je dodatkami i voila! Pizza wylądowała w piecu, na specjalnym kamiennym blacie. Nie minęła chwila, a goście siedzący przy sąsiednim stoliku zajadali się przepyszną, gorącą pizzą. Oni także otrzymali oliwy… I tak jak ja zachwycili się tymi smakami!
Po zjedzeniu mojej pizzy siedziałam zadowolona. Najadłam się do syta, ale nie czułam się ciężko. Do pełni szczęścia brakowało tylko espresso, które po chwili wylądowało na moim stoliku. Italia pełną gębą – pomyślałam.
Poprosiłam o rachunek, a w głowie kłębiły mi się pytania. Mawiają, że do odważnych świat należy, więc… zapytałam.
– Dlaczego pana restauracja nazywa się La Bocca?
– Ta nazwa mi się przyśniła kilka lat temu. Nie wiedziałem nawet, co oznacza. Spełniając nasze marzenia o własnej knajpce nie mieliśmy innej opcji…To musiała być „ la bocca”. Dziś już wiemy, że to oznacza usta. Usta pierwsze doświadczają smaku, na ustach wszystkich wielbicieli intensywnej kuchni, chcemy być – odparł właściciel.
– Panuje tu naprawdę fantastyczna atmosfera! – obwieściłam euforycznie.
– Dziękuję! Staramy się, aby nasi goście czuli się tutaj wyjątkowo. Nie mamy aspiracji, aby być wielką pizzerią sieciową. Nie zamierzamy otwierać filii. To miejsce ma być wyjątkowe. Z tego powodu usytuowaliśmy je lekko na uboczu, by spokój otaczał naszych gości. Aby mogli zgodnie z zasadami „slow food” podelektować się jedzeniem.
– Od zawsze zajmujecie się państwo gastronomią? – pytałam dalej. Ten lokal powodował, że chciałam znać jego historię.
– Nie. Pracowałem w finansach, a moja lepsza połowa była dyrektorem handlowym w jednej z polskich sieci sklepów z męską odzieżą. Oboje kochamy jeść i gotować. Kochamy także ludzi. W naszej rodzimej gastronomii zawsze trafialiśmy na jedzenie, które było, co najwyżej poprawne smakowo. Nam to nie wystarczało. Dlatego postanowiliśmy zrealizować marzenia i otworzyć własną restaurację. Tutaj smaki i aromaty pochodzą z naturalnych składników, doznania kulinarne mają wiele wymiarów i płaszczyzn. Lubimy zaskakiwać i robić niespodzianki. Uwielbiamy patrzeć, jak nasi goście z rozświetlonymi oczami, zgadują co jest w jedzeniu, jak niczym we kalabryjskiej knajpce gestykulują i dyskutują o tym co jedzą. Rozpromienione twarze naszych gości, to dla nas największa radość. Nie ma nic przyjemniejszego, jak oglądnie radości ludzi!
– Będę zaglądać do państwa regularnie – zawołałam wesoło zbliżając się do wyjścia.
– Zapraszam w weekend. Serwujemy wtedy makarony. Za każdym razem staramy się zaskoczyć gości i poczęstować ich czymś innym. W każdy weekend mamy pizzę-niespodziankę i pastę-surprise. Gość zamawiający takie danie, do ostatniej chwili nie wie co dostanie na talerzu.
– Z przyjemnością was odwiedzę.
I w ten oto prosty sposób zaprzyjaźniłam się z Żanetą i Mariuszem oraz ich restauracją La Bocca. To miejsce, w którym nie czuję się klientem, a człowiekiem, który odwiedza dobrych przyjaciół. Jem smacznie, ale przede wszystkim zdrowo. Nie wydaje dużych pieniędzy, a delektuję się jedzeniem. Jednym słowem w La Bocca odnalazłam to, czego oczekiwałam od restauracji.