
Książka Lucyny Olejniczak „Kobiety z ulicy Grodzkiej. Hanka” ukazała się na rynku pod koniec kwietnia. Autorka zgodziła się z nami porozmawiać i powiedzieć o swojej powieści, ale także planach na przyszłość.
Pani Lucyno, zacznę od końca. Czy czytelnicy mogą liczyć na poznanie dalszych losów zarówno Wiktorii jak i Filipa?
Oczywiście. Już powstają kolejne tomy sagi, gdzie czytelnicy będą mogli śledzić dalsze losy wszystkich moich bohaterów. Każdego z nich przeprowadzę przez życie, aż do końca. Drugi tom, „Wiktoria”, ukaże się prawdopodobnie jeszcze tej jesieni, więc nie trzeba będzie zbyt długo czekać.
Co skłoniło Panią do napisania powieści… odrobinę historycznej? Cofamy się w niej bowiem do roku 1890.
Inaczej nie mogłabym pokazać losów „przeklętej” rodziny, ponieważ na to potrzeba kilku pokoleń, a więc i czasu. Poza tym, lubię wracać w swoich książkach do przeszłości. Zastosowałam już ten zabieg w „Wypadku na ulicy Starowiślnej” i w „Dagerotypie. Tajemnicy Chopina”.
I na tym nie koniec, bo po sadze marzy mi się średniowieczny Kraków i historie kobiet z tamtych czasów. O ile po drodze nie dopadnie mnie skleroza i nie zapomnę o tych planach.
W swojej powieści porusza Pani tematy niezwykle trudne. Molestowanie, pedofilia – zarówno kiedyś jak i w dzisiejszych czasach są problemem. Nie bała się Pani kroczyć w tej tematyce?
Dlaczego miałabym się bać? Nie możemy udawać, że ten problem nie istnieje. Trzeba o nim głośno mówić, wszystko zależy tylko od tego, jak go przedstawimy. Mam nadzieję, że udało mi się nie przekroczyć ani granic dobrego smaku, ani zwykłej przyzwoitości. Zresztą, w „Hance” temat jest zaledwie zasugerowany i tylko jedna mocniejsza scena, nad którą i tak dość długo się zastanawiałam, zanim poszła do druku. Na bardziej poważnie zmierzę się z tym problemem w mojej innej, jeszcze nie wydanej książce, która czeka na wydawcę.
Kobiety w Pani książce są silne, choć życie ich nie oszczędza. Czy czytelnicy mogą liczyć na to, że w kolejnych powieściach los uśmiechnie się do Pani bohaterek?
Nie chcę za dużo zdradzać, powiem tylko, że łatwo nie będą miały. W końcu, klątwa, rzecz poważna, więc muszą być jakieś komplikacje. Niektóre z tych kobiet przekonają się też, że należy być ostrożnym z życzeniami, bo te czasami się sprawdzają… Ale ogólnie, nie będzie źle. Jak to w życiu.
Co zainspirowało Panią do napisania „Hanki” ?
Trochę historia podobnej klątwy w mojej rodzinie, trochę ciekawość, jak sobie radzą ludzie z takim przekleństwem. Często mówimy: chyba mnie ktoś przeklął, nic mi się nie udaje. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że może to być prawda. Moje bohaterki wiedzą, że ktoś to naprawdę zrobił, a ja obserwuję, jak sobie z tą wiedzą radzą w życiu.
22 kwietnia premiera odbyła się Pani powieści. Towarzyszył Pani strach i niepokój czy wręcz przeciwnie – ekscytacja i radość?
Zawsze jest ten lekki niepokój, jak książka zostanie przyjęta przez czytelników. I ekscytacja, oczywiście, bo to jak narodziny kolejnego „dziecka”. Najpiękniejszy zawsze jest moment, kiedy listonosz przynosi pachnące jeszcze świeżą farbą egzemplarze autorskie. To nigdy się nie znudzi, żeby nie wiem jak często się zdarzało.
O czym marzy Lucyna Olejniczak?
O spokoju do pisania i o tym, żeby czytelnikom spodobało się to, co robię. A prywatnie, o szczęśliwej przyszłości dla wnuczki Emilki, największej miłości mojego życia.