Jedni Go kochają, inni nienawidzą. Jedni wielbią Jego literaturę, inni krytykują i nie zostawiają na Nim suchej nitki. Janusz Leon Wiśniewski. Pisarz, mężczyzna i niewątpliwie jeden z najbardziej wnikliwych obserwatorów ludzkich emocji. Spotykamy się w Sopocie, gdzie w Hotelu Grand Janusz Leon Wiśniewski odpowiada na moje pytania.
Czym dla Pana jest Sopot i dlaczego stał się on bohaterem Pana najnowszej książki?
Gdyby obudziła mnie Pani w środku nocy i zapytała o Sopot z pewnością pierwszą moją myślą byłby Międzynarodowy Festiwal Piosenki. Jestem z tego pokolenia ludzi, kiedy festiwale w Sopocie i Opolu wyznaczały rytm roku.
Poza tym jestem związany z morzem przez swoją biografię. Kończyłem Technikum Rybołówstwa Morskiego w Kołobrzegu. Spędziłem na różnych statkach dziewięć miesięcy. Wyciągnąłem z mórz i wypatroszyłem tony ryb. Pływałem również na kutrach we Władysławowie. To naprawdę nieprawdopodobnie piękna przygoda dla młodego chłopca.
Często podczas pobytu w Gdyni wybieraliśmy się z kolegami do Sopotu. Grand Hotel podziwialiśmy tylko z zewnątrz, ponieważ nie było nas stać, by napić się tutaj kawy, herbaty czy piwa. Nie sądziłem wtedy, że Grand będzie miał taki wpływ na mnie i moją twórczość.
Grand Hotel był również ważny dla mojej mamy. W czasie wojny była kelnerką w Gdyni i od czasu do czasu w niedzielę przyjeżdżała z koleżankami do Sopotu na potańcówkę. Tu, gdzie teraz jest ogród przed hotelem kiedyś było miejsce, gdzie ludzie się bawili. Mama dużo mi o tym opowiadała.
Czy wspomnienia i opowieści Pana mamy stały się dla Pana inspiracją przy pisaniu książki „Grand”?
Nie. Mama stała się inspiracją do napisania zupełnie innej książki. Bardzo osobistej i niezwykle dla mnie ważnej. „Ne fejsie z moim synem. Historia surrealistyczna” (wyd. Wielka Litera, 2012) pochłonęła wiele moich emocji. Moja matka była niezwykłą kobietą, która miała niezwykłą biografię. Miała wypłynąć słynnym Gustloffem, ale na szczęście się na niego nie dostała. Dzięki temu jestem na tym świecie. Mama Grand wspominała, ale na pewno te opowieści nie stały się dla mnie inspiracją do napisania książki.
W Grandzie byłem również przy okazji promocji mojej debiutanckiej powieści „S@motność w Sieci”. Patronat medialny nad nią sprawował portal Wirtualna Polska, który jak pani wie swoją siedzibę miał wtedy właśnie w Gdańsku. Promowałem książkę w Empiku na słynnym Monciaku, a wydawnictwo Prószyński i S-ka zorganizowało mi nocleg w Hotelu Grand, który wówczas był upadający i z każdym miesiącem tracił gwiazdki. Panowała tu jednak niesamowita atmosfera, czuło się duchy przeszłości. I kiedy uświadomiłem sobie, że chcę napisać książkę o hotelu, wiedziałem, że będzie to Hotel Grand.
Dlaczego postanowił Pan stworzyć książkę właśnie o hotelu?
Ostatnio policzyłem, że byłem w ponad 2500 hotelach w 44 miastach na 4 kontynentach. Zarówno praca naukowa jak i literatura wymagają tego, by sypiać poza domem. Obserwując ludzi i ich zachowania stwierdziłem, że muszę napisać o tym książkę. Ludzie w hotelach są anonimowi. Mają do swojej dyspozycji pokój, łazienkę i łóżko, w którym dzieje się wiele rzeczy. W tych ludziach budzą się w nich inne emocje. Robią rzeczy, których nie odważyliby się zrobić w swoim codziennym życiu. Wielu z tych ludzi przyjeżdża do hotelu na weekend i całkowicie zmienia swoje życie. Kiedy podjąłem decyzję o napisaniu książki wiedziałem, że chcę pisać o polskim hotelu. Ja tak naprawdę mentalnie nigdy z Polski nie wyjechałem, chociaż nie mieszkam w niej od ponad 28 lat. Hotel Grand w Sopocie jest ciekawym hotelem ze względu na swoją niezwykłą historię oraz osobistości jakie tutaj bywały. Stąd właśnie on stał się tytułowym bohaterem mojej najnowszej książki, w której pojawia się sześć różnych historii. To mogło wydarzyć się tylko w Grand Hotelu.
Tytuł wydaje się banalnie prosty.
Jest bardzo wygodny (uśmiech). „Grand” w każdym tłumaczeniu będzie brzmiał tak samo, a książka już we wrześniu ukaże się m.in. w Rosji oraz na Ukrainie.
Pozwolę sobie, chyba jak większość rozmawiających z Panem osób, zapytać o „S@motność w Sieci”…
Proszę pytać, przyzwyczaiłem się już do tego! (śmiech)
Nie mam jej Pan czasami dosyć?
Ja to nawet napisałem na ostatniej stronie książki „Na fejsie z moim synem”! Zdanie: dajcie mi spokój z tą „S@motnością…” zacytował, oczywiście przy mojej zgodzie, właściciel wydawnictwa Wielka Litera. Prawdą jest jednak to, że „S@motność…” wprowadziła mnie w świat literatury. Byłem spokojnym i przede wszystkim spełnionym naukowcem.
Do czego w takim były Panu potrzebne książki?
Jedna książka. Kiedy zacząłem ją pisać, nie zdawałem sobie sprawy, że stworzę książkę. Prowadziłem rozmowy ze sobą poprzez pisanie. To był czas wielkiego smutku spowodowany wydarzeniami związanymi z pewną kobietą. Można iść do psychoterapeuty, ale można także pisać. Ja wybrałem tę drugą drogę. Zacząłem pisać do swojej elektronicznej szuflady co później nazwano „Samotnością w Sieci”. To były luźne historie wielu osób. Smutne historie, który sprawiły, że cała książka jest potwornie smutna.
Nie miałem pojęcia, że tak się to wszystko potoczy. Powtórzę po raz kolejny: byłem spełnionym naukowcem.
Powiedział Pan, że pisanie stało się swoistą osobistą terapią. W jaki więc sposób „S@motność…” pojawiła się na półkach w księgarniach?
Wypiłem za dużo wina i wysłałem fragment do krytyka literackiego, Leszka Bugajskiego. On doradził, aby opublikowali „kawałek” w Playboyu. Wbrew pozorom Playboy jest nie tylko do oglądania, ale także do czytania. Mnóstwo ludzi tam publikowało, m.in. Manuela Gretkowska. Po miłym przyjęciu czytelników namówiono mnie, aby rozszerzyć opublikowane fragmenty. Leszek Bugajski doradził, by wysyłać manuskrypty do różnych wydawnictw. Niektóre nie odezwały się do dziś, ale dwa odpowiedziały pozytywnie. Nagle „S@motność w Sieci” stała się kultowa i ważna dla wielu ludzi.
„S@motność w sieci” została zekranizowana. Książka, która jest bestsellerem – na ekranie kina okazała się porażką. Co czuje autor czytając niepochlebne recenzje filmu, którego podstawą było jego dzieło?
Porażka to opinia 85% ludzi oglądających film i zdaję sobie z tego sprawę. Wszystkie opinie, wrażenia trafiały do mnie, ponieważ na okładce książki podałem swój adres e-mail. Otrzymywałem wiele maili, że Cielecka ma za małe piersi i nie jest brunetką, że film jest nudny i nie oddał emocji.
Z jednej strony film jest zrobiony dobrze od strony warsztatowej. Witold Adamek jest świetnym operatorem, wybrał świetną muzykę. Wspaniale dobrał aktorów (Magdalena Cielecka i Andrzej Chyra – przyp. red.) . Natomiast Witoldowi Adamkowi nie udało się oddać emocji, które są zawarte w tej książce. Na filmie nikt nie płakał.
Może to 15% zakochanych w filmie nie czytało książki?
Może tak być (uśmiech). Ci, którzy przeczytali „Samotność w Sieci” nie odnaleźli w filmie uczuć, które poczuli w książce.
Jak wygląda proces tworzenia książki przez Janusza Leona Wiśniewskiego?
Jest bardzo podobny do tworzenia bardzo dobrego programu komputerowego. Wpada mi do głowy pomysł, on się powoli rodzi. Z marzenia powstaje projekt, a z projektów trzeba się rozliczać.
Dużo czytam, badam. To nie tylko Internet, ale także biblioteki, archiwa, pogłębianie historii. A przede wszystkich poznaję i słucham ludzi. Tak było z „Bikini”. Szukałem. Chodziłem i fotografowałem Drezno. Mam ogromne problemy z fikcją literacką. Muszę mieć źródło historii, które opisuję. Oczywiście, modyfikuję je, aby nikt nie poczuł się skrzywdzony.
Zdarzało się, że ktoś odnalazł siebie w bohaterach Pana książek?
Tak. Niektórzy reagowali sympatycznie, inni nie. Czasami jechałam z Frankfurtu nad Menem do Berlina, by wysłuchać ciekawej historii i aby na sam koniec usłyszeć, że nie mam prawa tego opisać (uśmiech).
Lubię opisywać prawdziwe historie. Piszę felietony do magazynu Pani od 10 lat. To 120 różnych opowieści. Prawdziwych opowieści.
A jak to jest z „S@motnością w Sieci”? Jakub to Pan?
Nie, w żadnym wypadku. Faktem jest to, że bohaterów „S@motności” znam osobiście. Jakub miał być mężczyzną idealnym, do którego każda kobieta chciałaby napisać, z którym chciałaby spędzić czas. Natomiast ja jestem bardzo daleki od postaci Jakuba.
Moja przyjaciółka kiedyś stwierdziła, że dorastające dziewczynki nie powinny czytać Pana książek. Ona wypaczają obraz rzeczywistej miłości. Takich mężczyzn jak ci z Pana książek po prostu nie ma.
Pani Kasiu, ja za Jakuba już wielokrotnie przepraszałem. Wiem, że za niego chciałaby wyjść i córka i teściowa. Stworzyłem jego idealną postać wiedząc, że ktoś taki nie istnieje. Złożyłem go jak…puzzle. W nim są dobre cechy wielu mężczyzn. Powstał na potrzeby powieści. Magia tej książki polega na tym, że kobiety zakochały się w Jakubie. Utworzyłem nawet adres e-mail, który pojawia się w „S@motności…”. Do tej skrzynki trafiło 300 maili kobiet, które nie chciały romansu. One po prostu chciały o sobie napisać. Wszyscy tęsknimy za miłością.
Prócz nauki i literatury znalazł Pan czas na działalność dobroczynną.
Wydanie książki w Polsce nie jest łatwe. Chociaż czasami wydaje mi się, że dzisiaj w naszym kraju więcej osób pisze książki niż je czyta. Ktoś, kto pojawił się w telewizji z racji dożynek czuje się w obowiązku napisać o tym książkę.
Pewna kobieta zaraziła mnie pomysłem… Jest cała masa piekielnie zdolnych ludzi. Jedni piszą, drudzy są uzdolnieni muzycznie, kolejni projektują modę. Nie mają jednak szansy na start. Dlatego powstała Fundacja „Start z Kulturą” www.startzkultura.pl
Zbieramy pieniądze na stypendia dla młodych i uzdolnionych ludzi. Sam niechętnie pomagam jeśli nic z tego nie mam. Wpadłem na pomysł wydania kalendarza, z którego dochód zostanie przekazany dla Fundacji „Start z Kulturą”. Chciałem, aby w kalendarzu znalazły się osoby związane z kulturą, sztuką i nauką. Wykorzystałem swoją popularność i zacząłem pisać do znanych osobistości czy zgodziłyby się na udział w tej swoistej kampanii. Udało mi się zaprosić Lidię Popiel, fotografkę, do współpracy. I proszę sobie wyobrazić, że do pozowania w kalendarzu namówiłem Annę Marię Jopek, piosenkarkę. Ewę Lipską, poetkę. Wojciecha Kuczoka, Laureata Nagrody NIKE. Jana Jakuba Kolskiego, reżysera. Jana A.P. Kaczmarka, muzyka, Laureata Oskara. Krzysztofa Pendereckiego, kompozytora, dyrygenta, który pozował w przerwie koncertu. Leszka Możdżera, muzyka. Marka Kamińskiego, podróżnika, polarnika. Agnieszkę Grochowską, aktorkę, która dała się sfotografować w 8 miesiącu ciąży. W drodze do Lwowa, w samolocie leciałem z Jackiem Żakowskim, dziennikarzem oraz Krzysztofem Zanussim, reżyserem. Poprzez wydawnictwo znalazłem we Lwowie najlepszego fotografa i tam zostały oba zdjęcia zrobione. A na ostatnim zdjęciu jest Zbigniew Izdebski, psycholog i seksuolog, z którym aktualnie piszę książkę.
Ten kalendarz jest przepięknie wykonany. Jego projektem zajęła się firma z Gdańska. Zostały wydrukowane 2000 egzemplarzy tego wyjątkowego kalendarza na 2015 rok. Można je zamawiać na stronie Fundacji, a wszystkie informacje na ten temat znajdują się również na mojej stronie internetowej. Kupując kalendarz przez stronę Fundacji cały dochód zostaje przekazany na „Start z Kulturą”.
Dlaczego czytelnicy tak bardzo Pana kochają?
Trudno mi powiedzieć (uśmiech). Za książki, prawdę…Za czas, który staram się znaleźć dla każdego Czytelnika podczas spotkań. Chociaż minutę rozmowy…
Dziękuję Panu za tę wyjątkową rozmowę.
fantastyczny wywiad! gratuluję pomysłu