Z oliwianką Danutą Poczman, aktywistką, animatorką kultury i szefową prężnie działającego Domu Zarazy w Gdańsku-Oliwie, prezeską Stowarzyszenia Stara Oliwa, w przeddzień jej osiemdziesiątych urodzin rozmawiamy o kłamstwach, leciwych muzach, prawdomównej młodzieży i kolejnych pomysłach na działalność.
Kamila Grzenkowska: Trudno mi uwierzyć, że kończy Pani właśnie 80 lat. Nie wygląda Pani na tyle…
Danuta Poczman – ze śmiechem: – A na ile wyglądam? Na 79 i pół czy może… 75?
Na zdecydowanie mniej. Jak się Pani czuje z tą „osiemdziesiątką”?
– To zależy od dnia i tego, czy wstanę prawą czy lewą nogą. Czasami, jak wstanę najbardziej lewą ze wszystkich moich lewych nóg, to czuję się fatalnie.
Ale energii to Pani w sobie tyle, że niejeden dwudziesto-, trzydziestolatek mógłby Pani pozazdrościć. Skąd ją Pani bierze?
– Ze złego charakteru [śmiech].
W pewnym wieku ludzie zaczynają podsumowywać swoje życie, czasem szukać jego sensu. Pani robi takie podsumowania?
– Praktycznie od dziecka zastanawiam się nad tym, skąd idę i dokąd. I ciągle nie wiem. Nie wiem, gdzie przód, gdzie tył. Jestem architektem z wykształcenia. Kiedyś, podczas jednego z wykładów na studiach, prof. Franciszek Otto, w którym się akurat kochałam – zresztą, ja się we wszystkich kochałam – zapytał, ile jest płaszczyzn niewłaściwych na prostej. Nikt nie wiedział. „Pani wie?” – zapytał mnie. „Wiem. Jedna. Ale wstydzę się powiedzieć, dlaczego” – odpowiedziałam. Dlaczego o tym mówię? Bo to jest abstrakcja. Abstrakcyjne myślenie. Czasami warto myśleć abstrakcyjnie. O dobroci i złości też, o tym, co dobre i co złe.
Na swojej drodze spotyka Pani więcej dobra czy więcej zła?
– To zależy właśnie od tego, którą nogą wstanę. W sumie, myślę, że ludzie są bardziej nieszczęśliwi i głupi niż źli. Ja, na przykład, w ogóle nie kłamię. Czasami lekko bujam, koloryzuję. No bo po co mam kłamać, zapamiętywać te kłamstwa? Nie widzę powodu. Chociaż… właściwie czasami mi się zdarza. Na przykład kiedy ktoś mnie pyta: „Słuchaj, jak wyglądam?”. Jeśli ten ktoś jest bardzo skompleksiały, wtedy mówię: „Świetnie! Tylko wiesz co, tutaj musisz to troszeczkę poprawić…”. I ten ktoś zaczyna mi pięknieć w oczach. Albo jak ktoś mnie pyta: „Nie wiesz, kto mi świnię podłożył?”. Po cholerę mam mówić, że bardzo dobrze wiem? Odpowiadam, że nie wiem, więc kłamię. Ale czy to jest kłamstwo? Chyba raczej niepowiedzenie całej prawdy.
Pani lubi ludzi?
– Jak nie zabiję, to ozłocę – tak bym powiedziała. W jednej kieszeni trzymam nóż, w drugiej – klucze do raju. Zależy, która ręka będzie szybsza. Choć po ten nóż to staram się raczej nie sięgać.
Dom Zarazy, z Panią na czele, przyciąga tu masę ludzi. Nie tylko mieszkańców Oliwy.
– Ależ skąd. Przyjeżdżają z różnych dzielnic, a nawet miast. Na czacie mam właśnie przyjaciela z Nowego Jorku. Niedawno był tu pewien londyńczyk. Złapał mnie wcześniej na czacie, napisał, że chce tu przyjechać i zrobić mój portret. Zapytałam go, czy wie, jak wyglądam. Powiedział, że tak i… przyjechał. Wystawiłam mu ładną aktorkę, a on uparł się, że chce zrobić mi zdjęcie. I zrobił. Wykombinował sobie, że chce zrobić album zdjęć stu osób, które mieszkają w odległości czterech kilometrów od linii brzegowej Bałtyku, z różnych krajów.
To, że do Domu Zarazy przychodzą ludzie w średnim wieku i seniorzy, mnie nie dziwi. Ale zastanawiam się, jak Pani to robi, że przyciąga tu także młodych ludzi.
– Lubię młodych ludzi, bo nie łżą. Czasem muszę mieć słuchacza, a oni czują, że ich lubię. I mają poczucie, że daję im tutaj szansę. Przychodzą tu takie skompleksiałe małolaty, które ćpają czy używają wulgaryzmów, a ja wiem, że pokrywają w ten sposób własną niepewność. W Domu Zarazy trzeba spełnić pewne warunki – nie może być chamstwa. Tym młodym trzeba narzucić pewien styl. Proszę pani, jak kobitka ma krzywe nogi, to co ma robić? Prostować na beczce? Nie da rady. Co się wtedy robi? Zakłada się sukienkę mini, przykleja się serduszko nad kolanem i lansuje „styl na krzywe nogi”. I o to chodzi – o narzucenie pewnego stylu. W Domu Zarazy nie ma też segregacji na juwenalia i piernikalia. Można współegzystować.
A co z Pani rówieśnikami? Wyciąga Pani gdzieś swoje koleżanki, które na co dzień wolą siedzieć w domu?
– Prawie wszyscy już poumierali, to po pierwsze. A po drugie – ja ich już nie poznaję. Do Zarazy przychodzi dużo starszych osób, m.in. na warsztaty recytatorskie z Ryszardem Jaśniewiczem. Złoszczą mnie czasem te starsze ciotki, które wychodzą na scenę i gadają czasem przez pół godziny albo i dłużej. Chciałabym, żeby dały też szansę innym, młodszym. Ale później przypominam sobie, co o nich wiem, a wiem dużo, na przykład że są upokarzane, źle traktowane w swoich domach. I myślę sobie wtedy: mój Boże, ona tu przychodzi, czyta ten wiersz, Ryszard całuje ją po rękach, i ona przez te pięć minut czuje się muzą. I jest mi jej żal. Opierniczam, ale zaraz potem przebaczam. Właśnie tego noża staram się wtedy nie wyjmować.
A jak Pani reaguje, kiedy nazywają Panią Zarazą Oliwy?
– To jest dobra Zaraza, chociaż właściwie nie wiem, czy to pozytywne określenie. Po czynach nas poznacie.
Pomysły na Dom Zarazy to się chyba Pani nigdy nie skończą?
– Chyba nie. Mam kolejne, które chciałam przedstawić prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi, ale z drugiej strony nie chciałam go przepłoszyć. Przyszedł dziś do mnie z okazji wigilii moich urodzin [rozmowę przeprowadziliśmy 4 września – red.]. O pomysłach opowiem mu innym razem. Ale niech mi Pani wierzy, że tutaj, w Domu Zarazy, powstanie coś mądrego. Na razie robimy wykopaliska, a potem weźmiemy się za bramę. Chcemy wstawić tam kratę – bo tak nam się podoba, bo to jest najstarsza gotycka brama w Gdańsku, która służyła celom militarnym. Chcemy przy bramie stworzyć Drogę Miłości, gdzie będą przejeżdżać dorożki do ślubu.
Ciekawią mnie bardzo Pani kapelusze. Kiedy po raz pierwszy Panią zobaczyłam, kilka lat temu, miała Pani założony kapelusz. Potem widziałam u Pani te kapelusze przy różnych okazjach. To z pewnością znak rozpoznawczy Danuty Poczman. Ile ich Pani ma?
– Nie wiem, musiałabym policzyć. Trochę wyrzuciłam. Myślę, że w tej chwili jest ich kilkanaście.
Często je Pani zakłada?
– Codziennie. Ja się nawet kąpię w kapeluszu, oczywiście, jeżeli pozuję do kąpieli.
To przyzwyczajenie, moda czy jeszcze coś innego?
– To kapelusz ochronny i maskujący. Po prostu nie widać, że mi rogi rosną.
Dom Zarazy świetnie funkcjonuje, jest Pani osobą znaną, lubianą. Co uważa Pani za swój największy sukces?
– Moją córkę. Jest lekarzem kardiologiem. Ona jest moim sukcesem.
gdansk.pl