wtorek , 15 październik 2024
Kartka pocztowa z gdańskiego więzienia od Józefa Stacha, wysłana niedługo przed jego śmiercią w Piaśnicy Fot. Mat. prasowe Muzeum II Wojny Światowej.

Darczyńcy Muzeum II WŚ: wycofamy nasze pamiątki!

Czasem pamiątki rodzinne trafiają na ścianę w wyeksponowanym miejscu. Tu pamiątki po żandarmie Józefie Stachu Fot. Grzegorz Mehring/ gdansk.pl
Czasem pamiątki rodzinne trafiają na ścianę w wyeksponowanym miejscu. Tu pamiątki po żandarmie Józefie Stachu
Fot. Grzegorz Mehring/ gdansk.pl

– To są relikwie po naszych najbliższych, więc nie chcemy, żeby łapy polityków przy nich grzebały! – mówią stanowczo darczyńcy Muzeum II Wojny Światowej. Część z nich chce wycofać swoje dary, bo nie podoba im się brudna rozgrywka polityczna wokół muzeum.

Olga Krzyżanowska chce wycofać ze zbiorów Muzeum II Wojny Światowej zdobiony sygnet, pamiątkę po ojcu, Aleksandrze “Wilku” Krzyżanowskim – komendancie Okręgu Wileńskiego AK.

Andrzej Stachecki rozważa, czy nie zabrać cennych dokumentów po rozstrzelanym w 1939 roku w Piaśnicy ojcu, którego nigdy nie poznał.

Marianna Pastuszak zastanawia się, czy nie zabierze munduru, rogatywki i płaszcza wojskowego po stryju, jeńcu oflagu w Murnau.

Wszyscy mówią, że to relikwie i nie pozwolą, żeby służyły do bieżącej walki politycznej. Jeśli na górze toczy się walka polityków PiS z dyrekcją Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, o władzę nad muzeum, to na dole, wśród zwykłych ludzi, chodzi po prostu o dramatyczne emocje, wzruszenia i łzy związane ze zmarłymi najbliższymi. Dla polityków PiS to spór o władzę, prestiż, manifestacja siły, chęć zagarnięcia historii dla celów propagandowych. Jeśli zechcą, zamienią Muzeum II Wojny Światowej w Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. Zmienią dyrekcję, ekspozycję, koncepcję. Bo mają teraz władzę.

Świętości, rodzinne relikwie

Ale ludzie, którzy powierzyli muzeum część swojego życia – płaczą. Jak 76-letni Andrzej Stachecki. Głos mu się łamie, gdy wspomina ojca, którego nigdy nie poznał. Pan Andrzej urodził się w 1940 roku. Jego ojciec, żandarm Marynarki Wojennej, został rozstrzelany przez Niemców w Piaśnicy, 11 listopada 1939 roku.

– Nigdy go nie spotkałem, znam go ze zdjęć i relacji mamy, zostało mi po nim ledwie kilka pamiątek – mówi emerytowany nauczyciel i były dyrektor szkoły sportowej w Gdańsku Oliwie. – Dla mnie to są świętości, relikwie rodzinne. A teraz politycy chcą w tym grzebać swoimi łapami?! – pyta ostro, zdenerwowany.

Stachecki głosem pełnym emocji opowiada mi historię swojego ojca: – Był żandarmem, brał udział w obronie Helu. 2 października 1939 został aresztowany przez gestapo na Dworcu Morskim w Gdyni. Gestapowcy mieli jego nazwisko na liście. Przesłuchujący go oficer, jak twierdzą świadkowie, miał nawet mówić po polsku i ucieszyć się, że wreszcie dorwali mojego ojca, Józefa Stacha.

Potem więzienie przy Schiesstange 12, dziś ul. Kurkowa, w Gdańsku. Stamtąd Józef Stach wysyła do ciężarnej żony do Gdyni grypsy po polsku i kilka kartek pocztowych po niemiecku, bo tylko tak było można oficjalnie pisać. Znaczek pocztowy na kartce głosi „Danzig ist Deutsch”.

W dniu 11 listopada 1939, w polskim Dniu Niepodległości, gauleiter Albert Forster z NSDAP robi Hitlerowi “prezent”: każe rozstrzelać tysiące Polaków.

– W sumie przez kilka miesięcy w Piaśnicy zginęło ich kilkanaście tysięcy – mówi Andrzej Stachecki. – Po ekshumacji zidentyfikowano zaledwie kilkadziesiąt osób, w tym mojego ojca, po wojskowym nieśmiertelniku. Tata wciąż tam leży…

Stachecki długo zastanawiał się, czy oddać do Muzeum II Wojny Światowej pamiątki po ojcu: grypsy, kartki pocztowe, dokumenty, zdjęcia.

– W sumie miało to przejść, jako rodzinna świętość, na mojego syna, potem wnuki i prawnuki – mówi. – To bardzo cenne dla mnie rzeczy. Ale dyrekcja muzeum mnie przekonała, że warto to oddać. Zgodziłem się na depozyt na 30 lat. Pan dyrektor muzeum Paweł Machcewicz i inni pracownicy dobrze rozumieją takich, jak ja, sieroty wojenne, i wiedzą, że to nie są tylko przedmioty, że to są dla nas najważniejsze rzeczy, z ogromnym ładunkiem emocjonalnym..

Stachecki mówi, że oddał także w depozyt do Muzuem pamiątki po teściu, który przeżył obóz w Stutthofie i tzw. marsz śmierci w styczniu 1945 roku.

– Dla mojego teścia Stutthof to była bariera nie do przejścia, nie był w stanie otworzyć się, opowiadać o tym. Mówił tylko “dopóki ci krew w twarz nie bluzgnie, to nie zrozumiesz tego, co ja przeżyłem” – wspomina Stachecki. – Więc co panowie Gliński i Sellin wiedzą o tych rzeczach?! Oni się bawią w politykę kosztem czyjegoś cierpienia, czyjegoś dramatu, czyjegoś życia! Ja się nie zgadzam, żeby łapy polityków grzebały w tych relikwiach. Ja te rzeczy oddałem do konkretnego muzeum; ludziom, którym ufam. Jeśli oni mają zostać zwolnieni, a muzeum ma stać się czymś innym, to ja te pamiątki zabieram. Niech lepiej leżą w domu, u mojego syna.

Politycy z PiS mówią, że Muzeum II Wojny Światowej nie jest dość polskie i nie reprezentuje polskiego punktu widzenia. Czy tak jest w rzeczywistości?

– Mój ojciec to był Polak, największy patriota, pochodził ze Śląska, oddał życie za Polskę! Więc jak oni mogą tak mówić?! Niech się może nauczą historii Polski! To jest potwarz dla mojego ojca i jego pamięci! To jest bardzo polskie muzeum, rodzaj pomnika dla zwykłych ludzi, którzy oddali życie za ten kraj. Nie dla wodzów, nie dla polityków. Moja mama ukrywała te rzeczy po ojcu przed gestapo, potem przed UB, a ja je teraz zabiorę z muzuem, żeby politycy nimi nie manipulowali.

Sygnet „Wilka” z obozu NKWD

W podobnym tonie wypowiada się Olga Krzyżanowska, była gdańska posłanka Unii Wolności, lekarka ze Stoczni Gdańskiej.

– Rozważam zabranie pamiątek po moim ojcu, Aleksandrze „Wiku” Krzyżanowskim, bo nie chcę brać udziału w walce politycznej – mówi. – Ministerstwo Kultury swoimi decyzjami okazuje brak szacunku ludziom, którzy przygotowali to muzuem, ale też tym, którzy walczyli za ten kraj.

Ojciec Krzyżanowskiej, “Wilk” Krzyżanowski, był komendantem Okręgu Wileńskiego AK. Aresztowany w 1945 roku przez NKWD, był przetrzymywany w więzieniach w Wilnie, Moskwie i w obozie NKWD nr 179 w okolicy Riazania. Uciekł i w 1947 roku przedostał się do Polski. W 1948 roku został jednak aresztowany przez UB i uwięziony w Warszawie. Oskarżany w sfingowanych procesach politycznych. Zmarł w 1953 roku w szpitalu więziennym. Jego zwłoki komuniści zakopywali w tajemnicy.

Krzyżanowska przekazała Muzeum II Wojny Światowej sygnet “Wilka”, wykonany jeszcze w ZSRR przez jednego z jego podwładnych z AK. Ma też sporo pamiątek po ojcu, jak na przykład jego więzienne listy, które ze względu na mijający czas, wymagają fachowej opieki. Krzyżanowska mówi, że długo zastanawiały się z córką, co z tymi rzeczami zrobić: czy zatrzymać je w rodzinie, czy ofiarować muzeum. W końcu część oddała, ale teraz zastanawia się, czy jednak nie wycofać darowizny. I na pewno w tej sytuacji nie odda tego, co wciąż ma w domu.

– Oddałam te pamiątki konkretnym ludziom w konkretnym muzeum – mówi Krzyżanowska. – Teraz słyszę, że ma być zmieniona nazwa, inna koncepcja, inna dyrekcja. Nie zgadzam się na to. To polityka, i nie chcę, żeby cenne dla mnie rzeczy, które mają ogromną wartość sentymentalną, były przedmiotem gry politycznej. Przerażenie ogarnia, jak się widzi, co się dzieje. Psucie wszystkiego, jak tylko coś się w tym kraju uda zrobić! To już nawet nie chodzi o mojego ojca, chodzi o nas wszystkich.

Z kolei emerytowana profesor Politechniki Gdańskiej Marianna Pastuszak, wciąż zajmująca się chemią wód w jednym z instytutów badawczych, przekazała do muzeum pamiątki po stryju: lekarza ze Lwowa, który w wyniku wojennej zawieruchy trafił do oflagu jenieckiego w Murnau w Bawarii.

– Po wojnie ważył 35 kilo, przeprowadzano tam na nim eksperymenty medyczne, musiał się potem leczyć psychiatrycznie, było to dla niego bardzo bolesne, nie chciał się otworzyć, mało nam o tym mówił, choć w końcu wrócił do zawodu lekarza – opowiada.

Pastuszak oddała do Muzeum II Wojny Światowej polski mundur stryja, rogatywkę, płaszcz wojskowy, nieśmiertelnik z obozu w Murnau, dokumenty (w tym z Czerwonego Krzyża) i odznaczenia wojskowe. Pełna dokumentacja jego życia, od 1939 roku do czasów powojennych, kiedy rodzina długo go poszukiwała, i wreszcie znalazła, ale on nawet ich nie rozpoznał!

– Mój stryj nie miał nic wspólnego z Westerplatte, więc nie wiem, czy te pamiątki będą wykorzystane w przeorganizowanym przez PiS muzeum – zastanawia się Pastuszak. – Będę się jeszcze naradzać z obecną dyrekcją muzeum, co zrobić.

Jeden z darczyńców z Kanady napisał do dyrekcji Muzeum bardzo emocjonalny list (pisownia oryginalna): “Ostatnio się dowiedziałem że odbywają się w Polsce duże przewroty i że przez to jednak Muzeum nie powstanie, i jeżeli powstanie to w bardzo zmienionej formie w roku 2019. Niestety ja przekazałem dary w imieniu moich rodziców na muzeum o drugiej wojnie światowej nie na jakiś muzeum westerplatte. W takim bądź razie bardzo proszę o zwrot tych cennych darów. Moja rodzina nie ryzykowała swoje życie żeby taka chamska nienawiść rządziła Polskę która tak traktuje swój naród. Te wszystkie tragedie które Polacy przeżyli nic temu rządowi nie nauczyli. Niestety Polska wojnę przegrała i teraz także pokój przegrywa. Nie chcę wam robić więcej problemów to ja także zapłacę za ich zwrot kurierem albo mogę odebrać na miejscu kiedy tam będziemy ale obawiam się że coś może im się stać.”

Pamiątki czy dobry samochód?

W sumie Muzeum II Wojny Światowej ma 37 tysięcy pamiątek, z czego 13 tysięcy to przedmioty darczyńców. To 650 osób. Poza tymi, którzy przekazują przedmioty na własność, są też ci, którzy przekazują pamiątki w formie depozytów – na kilka lat, ale też na 10 czy nawet 30 lat. Takich depozytów jest pół tysiąca.

– To są bardzo cenne rzeczy – mówi Waldemar Kowalski z działu wystawienniczego Muzeum II Wojny Światowej. – Profesor Marianna Pastuszak przekazała nam przedmioty po stryju o wartości około 70-80 tysięcy złotych, a może nawet i 100 tysięcy! Sama oryginalna rogatywka potrafi chodzić na aukcjach w granicach 30-40 tysięcy złotych! Płaszcz to kolejnych kilkadziesiąt tysięcy! Samochód dobrej klasy ta pani mogłaby mieć, gdyby to sprzedała kolekcjonerom. Ale te osoby wychodzą z założenia, że pamiątkami po rodzinie się nie handluje.

– Nam te przedmioty przekazują ludzie o różnych opcjach politycznych, zwolennicy PO, PiS, czy zatwardziali komuniści – kontynuuje Kowalski. – Ale my nie wchodzimy w politykę, bo wojna doświadcza ludzi bez względu na przekonania polityczne. Dla tych osób ważna jest racja wyższa: przekazanie cennych pamiątek po matce, ojcu, bracie w dobre miejsce, gdzie będą dobrze zabezpieczone i konserwowane. My to czasem ratujemy w ostatniej chwili przed zniszczeniem, rdzą, kornikami, innymi pasożytami.

Wicedyrektor Muzeum dr Janusz Marszalec mówi, że przekonanie tych ludzi, żeby przekazali te pamiątki, trwało bardzo długo: – Podejmowali te decyzje często w konsyliach rodzinnych, bo te przedmioty pokazują jednostkowe, dramatyczne ludzkie losy ich bliskich. Ci ludzie nie chcieli ich sprzedawać na Allegro, choć pewnie dostaliby duże pieniądze. Ten zbiór miał u nas żyć. Grupowaliśmy te rzeczy tematycznie: Armia Krajowa, życie codzienne, polskie siły zbrojne, deportacje, terror niemiecki. To jest sensownie poukładane. Co z tym dorobkiem zrobić i gdzie go eksponować, jeśli nasze muzeum władze PiS zamienią na Muzeum Westerplatte i Wojny Obronnej 1939? Jak wtedy opowiadać o dokonaniach Armii Krajowej? Stracimy wielka szansę na opowiedzenie o fenomenie AK, o tajnym nauczaniu, o Państwie Podziemnym. Stracimy szansę na polemikę z Centrum Wypędzonych w Berlinie oraz z narracją rosyjską. Będziemy opowiadać tylko o klęsce 1939 roku. A poza tym totalna zmiana koncepcji zakończy się finansową klapą!

Marszalec dodaje, że poza przedmiotami, muzeum od kilku lat intensywnie nagrywa świadków historii: – Mamy przeszło 180 nagrań na kamerze, często wielogodzinnych. Ci ludzie byli nagrywani po to, żeby pokazać pełen, kompletny obraz wojny, wszystkie jej aspekty, od 1939 roku, a nawet wcześniejsze lata II RP, po koniec wojny i pierwsze lata powojenne. Te osoby składały nam te relacje z myślą o Muzeum II Wojny Światowej, a nie jednego epizodu wojny. Co zrobić teraz z tymi nagraniami?! Co zrobić z podpisanymi już zgodami i umowami z tymi ludźmi?! Wszystko staje teraz na głowie. A muzeum ma być otwarte za kilka miesięcy…

Przypomnijmy, że w poniedziałek 18 kwietnia, po spotkaniu z dyrektorem Muzeum prof. Pawłem Machcewiczem, minister kultury w rządzie PiS prof. Piotr Gliński częściowo wycofał się ze swojej decyzji o likwidacji Muzeum II Wojny Światowej. Gliński powiedział: – My o niczym nie przesądzamy. Zgodnie z prawem mamy trzy miesiące na debatę, dyskusję. Już wstępnie rozmawialiśmy z panem dyrektorem o tym, żeby taką debatę zorganizować, być może najpierw wśród specjalistów. Ale mam nadzieję, że dojdziemy do jakiegoś porozumienia. Nie wykluczam możliwości połączenia dwóch jednostek; nie wykluczam także zmiany koncepcji – tzn. połączenia i powołania Muzeum II Wojny Światowej, a nie Muzeum Westerplatte i Wojny Obronnej. Albo w ogóle odstąpienia od tego połączenia.

źródło: gdansk.pl

About Kasia

Zobacz również

Są chętni na budowę przejścia naziemnego przez al. Rzeczpospolitej

Miasto zabezpieczyło ponad 4,7 mln złotych na budowę kolejnego naziemnego przejścia. Do przetargu na realizację …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement