Po raz czwarty Gdańsk gości znakomitych artystów Muzyki Świata. Dzięki Radiowej „Trójce” Marcin Kydryński gości w domach swoich słuchaczy podczas audycji „Siesta”. Tym razem doświadczamy przyjemności słuchania muzyki na żywo. Wczoraj rozpoczął się IV Siesta Festival.
Marcin Kydryński. Radiowiec, dziennikarz, podróżnik i miłośnik muzyki. W każdą niedzielę prowadzi program „Siesta” w „Trójce”. Pomysłodawca i organizator Siesta Festival. Mieliśmy przyjemność porozmawiania z Nim przed rozpoczęciem Festiwalu.
Od 25 lat jest Pan związany z Radiową Trójką. Jak przez ten czas zmienił się Pan, ale także mentalność muzyczna słuchaczy?
Zaskoczę panią. Ja się specjalnie nie zmieniłem, a ludzie do których mówię i z którymi dzielę się muzyką również się nie zmienili. Są to od zawsze osoby o bardzo dużej wrażliwości. Wychowani na muzyce klasycznej, muzyce jazzowej, ale przede wszystkim są to ludzie ciekawi świata. W związku z tym są oni otwarci na najróżniejsze i najdziwniejsze propozycje artystów z końca naszego globu.
Jednak muszę przyznać, że na przełomie ostatnich 7 może 8 lat zauważalne jest większe zainteresowanie muzyką afrykańską oraz luzofońską. Luzofońską, czyli tą zgromadzoną wokół języka portugalskiego. Co ciekawe, te dwa zbiory się przenikają, bo wszak w Afryce (Angola, Mozambik i Wyspy Zielonego Przylądka) panuje kultura luzofońska. W ostatnich latach ta właśnie muzyka jest stałym elementem moich programów.
Pamięta Pan swój pierwszy program w Trójce?
Tak, pamiętam go dość precyzyjnie. To także pozwala mi potwierdzić wcześniejszą wypowiedź, że wiele się nie zmieniłem. Podczas pierwszego programu prezentowałem twórczość takich artystów jak Pat Metheny z Michaelem Breckerem oraz Charlie Haden. Ja do dzisiaj ich wielbię i staram się śledzić ich sztukę. Za każdą z tych postaci byłbym w stanie murem stanąć. Nigdy nie powiem: „O, kurczę! Ale ja kiedyś prezentowałem koszmarną muzykę!”.
Swoją pracę zaczynałem dość późno, miałem 20 lat. Moja wrażliwość muzyczna była już wtedy ukształtowana.
Skąd u Pana pasja i miłość do muzyki afrykańskiej?
Myślę, że z mojej trudnej miłości do Afryki, w której jestem od 20 lat i po której wciąż intensywnie wędruję. Co ciekawe, tam na miejscu, na szlaku właściwie muzyki nie słucham. Odpoczywam od niej. Natomiast wracając do Polski tęsknię za Afryką. Najprostszym sposobem, aby tam się znaleźć ponownie jest sięgnięcie po ukochanych, afrykańskich artystów. Mam wśród nich swoich ulubieńców, którzy nie są do końca związani „ze sztuką korzeni” jak np. Tauregowie grający siedemnastominutowy utwór na jednostrunowym instrumencie. Myślę tutaj o artystach, nazwijmy to górnolotnie, o afrykańskiej duszy, którzy są wykształceni w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Zatem ich muzyka jest przefiltrowana przez doświadczenie klasyki jazzu. Przez jazzową wolność, swobodę i improwizację. Łapię się na tym, że moimi ulubionymi afrykańskimi artystami są Richard Bona czy Angelique Kidjo, o których trudno dzisiaj powiedzieć, że są tradycyjnymi muzykami afrykańskimi.
Angelique wystąpi podczas tegorocznego Siesta Festival.
Tak i ogromnie się na to cieszę! To bez wątpienia jest najważniejszy współczesny głos Afryki. Jest postacią pierwszoplanową na firmamencie muzyki światowej.
Kiedy zrodził się pomysł stworzenia Siesta Festival?
W okolicach 10. rocznicy mojej „siestowej” audycji w Radiowej Trójce. Przyszedł do mnie Piotr Łuszkiewicz. Ja jestem osobą ogromnie nieśmiałą i nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że można narzucać się słuchaczom także w formie takiej czysto fizycznej, czyli organizować koncertową wersję mojej radiowej audycji. Piotr jednak powiedział, że jego zdaniem to ma sens. Zgodziłem się i tego nie żałuję. Widzę, że nie tylko ja, ale przede wszystkich ludzie mają z tego powodu ogromną frajdę. Obcują ze swoimi ulubionymi artystami.
A dlaczego właśnie Gdańsk?
Nie wyobrażam sobie Siesta Festival w żadnym innym miejscu. Gdańsk jest symbolicznym oknem na świat. Tu od stuleci krzyżowały się kultury. Stąd żeglarze wypływali hen, hen i wyobrażali sobie odległy świat. W „Sieście” najważniejsze jest dla mnie spotykanie się różnych wpływów w muzyce, niespętanie ramami gatunku.
Gdańsk prócz tego, że jest piękny, to jest także symboliczny dla tego, co ja staram się w „Sieście” prezentować.
Jest Pan uwielbiany przez słuchaczy, ale także ma grono wiernych czytelników. Czy szykuje Pan dla nich niespodziankę?
Słyszę dzisiaj od pani wiele miłych rzeczy! Wielbię literaturę, więc znam swoje miejsce w gronie ludzi składających litery w wyrazy. Niemniej faktycznie, moja ostatnia książka o muzyce Lizbony miała być fotograficzna, ale…
Ale…?
Albumów fotograficznych nikt nie kupuje, więc musiałem dopisać tam kilka słów. Przyznam, że na najbliższe dwa lata mam zamówienia z National Geographic na kolejne projekty. Pierwszy ukaże się jesienią tego roku i będzie czymś na kształt notesu. Notesu fotografa. Druga książka ukaże się w przyszłym roku i będzie swoistym podsumowaniem moich 20 lat w Afryce.
Dziękuję Panu za rozmowę. Dla mnie był to prawdziwy zaszczyt.
To ja pani dziękuję.