Julia Dranicka jak wielu z nas jest mieszkanką gdańskiej Zaspy. Co zatem wyróżnia Ją na tle innych? Jest niezwykle pozytywna i piekielnie zdolna. A na dodatek różowa „pikowana” ławka, którą każdego dnia mijamy na peronie SKM Gdańsk-Zaspa jest Jej autorstwa.
Spotykamy się na Zaspie, w mieszkaniu Julii. Co mnie urzeka tuż po przekroczeniu jego progu? Niesamowita i ciepła atmosfera. Poczułam się jak u siebie, choć zawitałam tu po raz pierwszy. Obrazy, niezwykła narzuta i serce domu: kuchnia. Z dużym stołem, ślicznymi meblami i pachnącą kawą.
Julia krząta się pomiędzy kotem a stołem cały czas uśmiechając się. – Skąd bierzesz energię? – pytam, bo dziwi mnie fakt, aby w dzisiejszych czasach być tak spokojnym i zwyczajnie radosnym.
– Życie mnie cieszy i inspiruje. Cieszę się każdą chwilą, radość dają mi drobiazgi. Nie „kasa” za którą ostatnio wszyscy gonią. Ona raz jest, a raz jej nie ma. Szanuję po prostu siebie.
Julia nie jest typem księżniczki, która dostaje od życia tylko to, co chce. Nie ominęły ją przykre doświadczenia. Siła Julii polega na tym, że potrafiła wyciągać wnioski i zbierać się po każdym upadku. Po wspólnym kwadransie przejmuję Jej tok myślenia. Czuję się wyciszona, ale zarazem pełna energii. Sama zaczynam marzyć o tym, aby wrócić do malowania, bo zawsze kochałam to robić.
Mina nieco mi rzednie, a plany nieco się rozmazują kiedy widzę dzieła Julii. Każdy jej obraz to uczta dla oka!
– Czy jest coś czego nie potrafisz zrobić?! – pytam zszokowana.
Julia z rozbrajającym uśmiechem odpowiada:
– Nie. Maluję, potrafię na zamówienie przygotować szafki kuchenne. O! A z butelki po whiskey zrobiłam lampkę! – przede mną ukazuje się mała, zgrabna lampka, którą z przyjemnością przygarnęłabym do swojego domu.
Julia Dranicka projektuje m.in. okładki płyt, współpracuje z zaspiańską PLAMĄ. Każdy z nas zna przecież różową, pikowaną „kanapę” na stacji SKM. To właśnie pomysł Julii.
To, czym zachwyca Artystka to radość, energia i talent. Niezwykła moc, która bije od Julii sprawia, że nawet największy smutas się uśmiecha i wiara w nas samych zwyczajnie powraca. Julię powinno się klonować. Świat byłby wtedy zdecydowanie bardziej kolorowy. Na szczęście „mamy Ją” na Zaspie.
KG