Grudniowe wieczory sprzyjają czytaniu książek. Sięgamy wtedy często po publikacje, do których „zabierałyśmy się” tygodniami. „Ostatnie dni Królika” to nieco inny przypadek. To książka, którą pochłania się po przyniesieniu do domu. Zarywamy noce, czytamy, płaczemy, śmiejemy się i znów czytamy.
„Ostatnie dni Królika” na polskim rynku ukazały się dzięki Wydawnictwu HarperCollins. Na książkę zwróciłam uwagę biegnąc z jednego spotkania na drugie. Okładka w pięknym, miętowym kolorze sprawiła, że zatrzymałam się na chwilę i wiedziałam, że ta publikacja znajdzie się na moim nocnym stoiku. Tak też się stało…
Książka Anny McPartlin zajmuje wysokie miejsce na mojej liście top 10. Choć w swoim życiu przeczytałam setki książek to ta należy do absolutnie wyjątkowych. Przysięgam wszem i wobec, że jeszcze nigdy nie musiałam odkładać czytanej publikacji, gdyż łzy zalewały mi twarz, a przy okazji także książkę. „Ostatnie dni Królika” budzą setki emocji. Wspaniałych, ciepłych, ale także smutnych. Bardzo smutnych.
Przez 400 stron towarzyszymy 40-letniej Mii Hayes, czyli Królikowi w… odchodzeniu i pożegnaniu z bliskimi. Odczuwamy zarówno emocje Królika jak i jej rodziny. Czytając tę książkę czułam fizyczny ból. Odkładałam ją, odchodziłam, by po 15 minutach wrócić i podążać z Mią dalej…
„Ostatnie dni Królika” jest książką, którą powinien przeczytać KAŻDY. To nie jest literatura tylko dla osób, które zetknęły się lub stykają z chorobą nowotworową. To książka, dla każdego, kto czuje w sobie choć odrobinę człowieczeństwa. Anna McPartlin stworzyła swoistą encyklopedię uczuć, która pomaga zrozumieć co jest w życiu ważne, ale także dostrzec ludzi, których mamy wokół siebie.