W Szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku w sobotę urodziła się martwa dziewczynka. Ojciec dziecka i jego teściowie są przekonani, że lekarze za długo zwlekali z cesarskim cięciem. – Byłabym w stanie wybaczyć, gdyby lekarz się pomylił w trakcie działania, ale on wcale tego działania nie podjął – mówi pani Jadwiga, babcia dziewczynki.
Oddział ginekologiczno-położniczy w Szpitalu na Zaspie ma trzeci stopień referencyjności, co znaczy, że jest przeznaczony dla kobiet o wysokim zagrożeniu ciąży. To tu pod koniec maja trafiła pani Agnieszka z Gdańska. To był 35. tydzień ciąży. – Córka miała skoki ciśnienia, lekarz prowadząca stwierdziła więc, że lepiej będzie, jeśli trafi pod stałą opiekę lekarzy – opowiada pani Jadwiga, mama pacjentki.
– Córka cieszyła się, że idzie do szpitala, bo była przekonana, że tam będzie bezpieczna – dodaje pan Jerzy, ojciec pani Agnieszki.
Dwa razy próbowano wywołać poród
28 czerwca lekarze spróbowali wywołać poród. Nie udało się. 3 lipca spróbowano kolejny raz. Bezskutecznie.
– Tym razem po nieudanej próbie miało nastąpić cesarskie cięcie. Ale go nie było, ponieważ lekarz stwierdził, że „nie ma miejsca na położnictwie”. Jedna z pań pielęgniarek powiedziała wówczas do lekarza prowadzącego, by może „zakończyć sprawę już dziś”. Lekarz ją jednak zignorował. Powiedział nam, że żona ma za małe rozwarcie i najwidoczniej dziecko nie jest jeszcze gotowe – relacjonuje pan Karol, ojciec dziecka.
7 lipca, w poniedziałek, lekarze mieli wywołać poród kolejny raz bądź przez cesarskie cięcie zakończyć ciążę. Jednak o 5 rano w sobotę pani Agnieszka źle się poczuła. Pielęgniarki myślały, że może zaczyna się akcja porodowa, i zabrały pacjentkę na badanie KTG.
Podczas badania okazało się, że puls dziecka jest niewyczuwalny. Lekarz zrobił USG i stwierdził, że nie widzi akcji serca. – Wtedy żona zaczęła błagać o cesarskie cięcie. Jednak on stwierdził, że i tak nie da się już nic zrobić, bo dziecko już jest martwe. Żona czekała na operację aż do godziny 11, bo lekarz powiedział, że kończy dyżur i trzeba poczekać na zmiennika – opowiada pan Karol.
Ojciec dziecka i jego teściowie są przekonani, że w szpitalu doszło do nieprawidłowości. – Podczas chrztu wnuczki odwróciłam się do pielęgniarek i zapytałam, dlaczego córce nie zrobiono cesarskiego cięcia. Jedna z nich odpowiedziała: bo na porodówce nie było miejsca. Jestem gotowa ją wskazać. Lekarz, który przeprowadzał zabieg, powiedział nam, że wnuczka zmarła, bo prawdopodobnie na skutek wzrostów i spadków ciśnienia oderwało się łożysko. Nie umiemy tego zrozumieć, dlaczego skoro skoki ciśnienia były tak niebezpieczne, nie zrobiono córce cesarskiego cięcia. Przecież lekarz prowadzący musiał mieć taką świadomość. Byłabym w stanie wybaczyć, gdyby lekarz się pomylił w trakcie działania, ale on wcale tego działania nie podjął – mówi pani Jadwiga.
Sprawą zajmuje się prokuratura
Pan Karol złożył doniesienie o możliwości dokonania przestępstwa. – Postępowanie jest na bardzo wczesnym etapie – wyjaśnia Cezary Szostak, szef Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa. – Zabezpieczyliśmy dokumentację medyczną. W tej chwili czekamy na wyniki sekcji zwłok. Przy tego typu sprawach obowiązkowe są badania dodatkowe, m.in. histopatologia. Po uzyskaniu opinii dotyczącej przyczyn zgonu dokumentacja i zebrane w toku postępowania materiały zostaną wysłane do zespołu biegłych, który zajmie się kwestią oceny czynności medycznych.
Poprosiliśmy szpital o komentarz. – Problem braku miejsca na sali zabiegowej jako czynnik decydujący o czyimś życiu w ogóle nie występuje w naszym szpitalu – mówi Michał Lange, pełnomocnik Szpitala im. św. Wojciecha w Gdańsku. – W przypadkach nagłych i takich, które wymagają ratowania życia, miejsce jest zawsze. Nie jest też prawdą, że cesarskie cięcie zostało wykonane zbyt późno. Wykonano je wówczas, gdy pojawiły się ku temu medyczne przesłanki. Każdego roku w szpitalu na Zaspie przyjmuje się ponad 3 tys. porodów. Wykonujemy ponad 1 tys. cięć cesarskich. W okresie ostatnich trzech lat przypadek taki jak ten z nocy 4/5 lipca br. był drugim. Takie przypadki niestety zdarzają się na całym świecie.
– To straszna tragedia, jesteśmy załamani – dopowiada dr n. med. Jerzy Zabul, ordynator oddziału położniczo-ginekologicznego.
Jak udało nam się ustalić, lekarz, który opiekował się panią Agnieszką, ma ponad 25-letni staż pracy.
Szpital powołał specjalny zespół konsultacyjny, składający się z dyrektora medycznego placówki, ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego, dwóch jego zastępców i dwóch położnych oddziałowych, który ma szczegółowo wyjaśnić, co się wydarzyło.
Lekarze: Trudno wskazać, co się stało, ale…
Poprosiliśmy lekarzy o opinię w tej sprawie. – Bez pełnej dokumentacji trudno wskazać, co się stało – mówi położnik z Gdańska. – Dziwię się, że lekarz tak długo czekał z cesarskim cięciem. Jeśli ciśnienia nie daje się obniżyć, to jest to wskazanie. Bo w każdym momencie może nastąpić odklejenie łożyska, co oznacza śmierć dziecka dosłownie w parę minut. Rozumiem, że trudniej podjąć taką decyzję, kiedy ciąża ma trzydzieści parę tygodni, ale jeśli ma 40 tygodni, to tym bardziej jest to niezrozumiałe. Być może były jednak jakieś przeciwwskazania, o których nie wiemy.
– Istnieje przekonanie, że najlepiej rodzić naturalnie. I lekarze czekają z decyzją o cesarskim cięciu. To nie zawsze jest dobry wybór. Pracuję w zawodzie kilka lat i jeszcze nie zdarzyło się, żebym słyszał o śmierci dziecka związanym bezpośrednio z cesarskim cięciem, natomiast po operacji przeprowadzonej zbyt późno – coraz częściej – mówi z kolei ordynator jednego ze szpitali w Wielkopolsce.
Źródło: trojmiasto.gazeta.pl