sobota , 14 wrzesień 2024

Spór i dyskusja to wyzwania dla inteligencji i kreatywności – rozmowa z Tomaszem Raczkiem

Tomasz Raczek to bez wątpienia autorytet w dziedzinie filmu. Dla wielu młodych ludzi celem jest doścignięcie swojego zawodowego wzoru, jakim On niewątpliwie jest. Kogo zatem podziwia Tomasz Raczek? Opowie nam o tym podczas rozmowy w Kinie Helios w Gdańsku, w ramach projektu Kino Konesera.

Mija 10 lat od śmierci Zygmunta Kałużyńskiego. Jak wielka była to dla Pana strata – zarówno zawodowa jak i prywatna?

fot. tomaszraczek.pl
fot. tomaszraczek.pl

Zygmunt Kałużyński był niepowtarzalnym człowiekiem i krytykiem filmowym. Prowadziłem z Nim „Perły z lamusa” przez prawie ćwierć wieku. Jak to zawsze bywa w duetach, kiedy odchodzi jedna osoba, to rozpada się cały duet. Nie można zastąpić brakującej osoby. Dla mnie śmierć Zygmunta Kałużyńskiego była końcem pewnej epoki. Nie mogę już z nim porozmawiać po obejrzeniu filmu, nie mogę zapytać o radę.
Do dziś, kiedy dzieje się coś zaskakującego czy bulwersującego, zastanawiam co na to powiedziałby Zygmunt. Wiem jedno – powiedziałby coś innego, niż wszyscy. Zawsze płynął pod prąd.

Podziwiał Pan w Nim tę „odmienność”?

To była cecha, która przyciągnęła mnie do Zygmunta Kałużyńskiego. Podziwiałem go będąc uczniem liceum. Oglądałem programy z Jego udziałem, pisałem o Nim prace. Zygmunt nie mieścił się w żadnej formule, zawsze wszystko burzył. Nie dał się zaszufladkować. Z pełną świadomością rasowego anarchisty rozwalał konwencje.
Mimo, że wydaję się spokojnym, dobrze wychowanym człowiekiem, w głębi duszy też jestem buntownikiem. Dlatego natura Zygmunta bardzo mi odpowiadała. Obaj wychodziliśmy z założenia, że spór i dyskusja to wyzwania dla inteligencji i kreatywności. Nie lubiliśmy powtarzać obiegowych sądów. Od kiedy Zygmunta nie ma, próbuję kontynuować słowne pojedynki raz z tym, raz z tamtym. Z ludźmi, którzy mają odwagę sprzeciwić się większości, ale… takich ludzi jest mało. Stanowczo za mało! Zdarzają się ciekawi buntownicy wśród młodych ludzi, ale z wiekiem ów bunt w nich zanika. Sztuką jest utrzymanie stanu wewnętrznej rewolty i odwagi mówienia inaczej, niż otaczająca nas społeczność, przez całe życie. Zygmuntowi udało się zachować tę cechę do samego końca.

Drugą jego zaletą była wszechstronna erudycja. Doskonale poruszał się w obszarach filmu, literatury, muzyce, filozofii czy religii. Połączenie Jego ogromnej wiedzy z naturą buntownika dawało poczucie świeżości.

Jak Pan Zygmunt odbierałby obrazy, które aktualnie powstają? Zachwycałby się nimi czy raczej sprzeciwiałby się im?

Zygmunt zawsze uważał, że film to rozrywka masowa, na początku będąca atrakcją na jarmarkach. Dopiero w połowie XX wieku postanowiliśmy stawiać mu pomniki. Powstało filmoznawstwo jako dziedzina nauki wykładana na uniwersytetach. Zygmunt jednak zawsze się z tego śmiał. Uważał, że film może bywać sztuką, ale na pewno nie jest nauką.
Sam mam na swoim dyplomie tytuł „magister sztuki” i też uważam, że to najgłupszy tytuł jaki można wymyślić. Albo nauka, albo sztuka – tego nie da się połączyć!
Wracając jednak do pani pytania, Zygmunt na pewno opowiadałby się za filmem widowiskowym. Na pewno cieszyłby się z konsekwentnego wprowadzania nowoczesnej technologii do filmu. Z pewnością byłby ogromnym zwolennikiem filmu „Avatar”. Cieszyłoby go to, że na ekrany kin wszedł ostatnio film „Interstellar”.

_DSC1240Dlaczego zdecydował się Pan zostać ambasadorem „Kina Konesera” w Kinie Helios?

„Kino Konesera” to szczególne seanse. Najpierw ogląda się starannie wybrane filmy, a potem o nich dyskutuje. Dla mnie najważniejsze są właśnie rozmowy z widzami. Obaj z Zygmuntem uważaliśmy, że film naprawdę dobrze obejrzany to taki, który najpierw widzieliśmy w kinie, a potem o nim porozmawialiśmy.
Rozmowa jest moim zdaniem immanentną częścią oglądania filmu. Dlatego zawsze się buntuję, kiedy zagaduję widzów po seansie i słyszę: a po co o tym gadać? Natychmiastowy powrót do życia, zaraz po skończeniu seansu, to skrócenie przynajmniej o połowę doznań, jakie powinien on nam dać. Dyskusja po filmie pozwala nazwać emocje. Pozwala nauczyć się komunikować o nich innym. Poza tym film ułatwiania mówienie o swoich uczuciach, pozwalając nam zostać w bezpiecznym cieniu.

Screenshot_8Pana najnowsza książką „KINOPASANA” właśnie o tym opowiada. Czy ludziom należy przypominać o tym, że filmy trzeba przeżywać, a nie tylko oglądać?

KINOPASANA to sztuka oglądania filmów. Oczywiście, możemy oglądać je byle jak, ale po co? Przecież możemy też przepuszczać filmy przez siebie, używać ich do podniesienia się z trudnych sytuacji, do nawiązania bliższych relacji z ważnymi dla nas osobami. Jestem przekonany, że na ekranie widać zaledwie 50% filmu, natomiast drugie 50% wyświetlane jest na naszej psychice. Każdy z nas jest inny. Różnimy się temperamentem, erudycją, poczuciem humoru, a nawet stanem zdrowia. To dlatego wyłapujemy z filmu inne rzeczy. Jeśli nie będziemy wymieniać się spostrzeżeniami, pozostaniemy tylko ze swoimi „kawałeczkami”, które udało nam się uszczknąć z filmu. Jednemu więcej, drugiemu mniej. Jeśli jednak zaczniemy rozmawiać o naszych wrażeniach, okaże się, że ktoś spostrzegł coś, co uciekło naszej uwadze. Kiedy poskładamy te kawałeczki w całość, przeżycie filmu będzie zdecydowanie silniejsze. I to jest właśnie coś, co nazywam KINOPASSANA.

Co zmotywowało Pana do napisania tej książki?

Chciałem pokazać, że myśląc o kinie możemy to robić mniej schematycznie. Kiedy pojawiają się książki o filmie, to albo są to książki biograficzne, albo albumy, albo rozprawy filmoznawcze. Nie ma publikacji, które mówiłyby nam o tym, jak oglądać filmy, by mieć z nich jak najwięcej dla siebie. Nie pisze się o tym, jak bardzo ważny dla kina jest widz! A przecież dopiero kiedy spotkają się film i widz, dochodzi do cudu emocji, które nadają kinu sens.

Wrócę jeszcze na moment do Pana Zygmunta. Prócz programu „Perły z lamusa” napisaliście Panowie wiele książek. Podczas programów telewizyjnych to Pan kojarzył mi się ze stoickim spokojem, natomiast Zygmunt Kałużyński z nadmierną wręcz ekspresją. Jak więc wyglądało Wasze wspólne pisanie książek?

Wszystkie książki powstawały podczas rozmów. Włączałem dyktafon, a później spisywałem nasze argumentacje i redagowałem. Jak wiadomo język mówiony i język pisany nieco się różnią, więc musiałem spisane słowa nieco uporządkować, aby czytelnikowi przyjemniej obcowało się z książką. Gotowe zapiski oddawałem Zygmuntowi, a on je uzupełniał. Właśnie w ten sposób powstawały nasze książki.

Nie kusi Pana czasami napisanie wspólnej książki z Marcinem Szczygielskim? Podejrzewam, że dla czytelników to mogłaby być niezwykła publikacja!

Tego nie wiem. Żyjemy w trochę w innych światach. Marcin – w świecie beletrystyki a więc tworzy coś z niczego. Natomiast ja jestem publicystą i umiem opisywać tylko te rzeczy, które już istnieją. Marcin jest więc swego rodzaju bajkopisarzem, a ja komentatorem.

_DSC1252Kończąc naszą rozmowę chciałabym zadać Panu jeszcze jedno pytanie. Dlaczego chciałby Pan mieszkać w latarni?

Bardzo lubię wszystkie sytuacje, gdy znajduję się na pograniczu. Jednoczesna możliwość uczestniczenia w obu światach, które się spotykają, ogromnie mnie pociąga. Latarnia morska stoi twardo na ziemi, ale sens jej istnienia związany jest z morzem: ma dawać znaki tym, którzy płyną, pokazywać im drogę. To doskonałe połączenie światów: ziemi i morza. Zawsze chciałem być marynarzem i w duszy nim jestem. Moja praca spowodowała, że żyję i pracuję na lądzie, ale na morze wyrywam się, kiedy tylko mogę. Tylko tam mam poczucie absolutnej wolności.

Życzę Panu w takim razie wymarzonej latarni i bardzo dziękuję za spotkanie.

About Kasia

Zobacz również

Są chętni na budowę przejścia naziemnego przez al. Rzeczpospolitej

Miasto zabezpieczyło ponad 4,7 mln złotych na budowę kolejnego naziemnego przejścia. Do przetargu na realizację …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement