Mówi się, że przyszło nam żyć w czasach kiedy więcej ludzi pisze książki niż je czyta. Jak w takim razie przedostać się przez ten gąszcz i zaproponować Czytelnikom coś dobrego? Wioletta Sawicka broni się jakością, lekkością pióra i „tym czymś” co sprawia, że od Jej powieści nie można się oderwać. Na początku marca ukaże się druga powieść Autorki „Będzie dobrze kotku”.
Czujesz, że odnalazłaś swoje miejsce w polskiej literaturze?
Absolutnie jeszcze nie. Stoję dopiero w przedpokoju literatury i nieśmiało zaglądam do środka, czy zechce mnie przyjąć. To, że wydałam książkę, a za chwilę pojawi się na rynku druga, to jeszcze za mało abym mogła czuć, że odnalazłam w niej swoje miejsce. Dla mnie takim wyznacznikiem będzie to, czy moje książki spodobają się Czytelnikom i czy będą chcieli po nie sięgać.
Twoja książka „Wyjdziesz ze mnie kotku?” była debiutem. Bałaś się?
Bardzo, ale to dopiero później, kiedy oczekiwałam na jej premierę. Przez myśl mi nie przeszło, że to co tam sobie nabazgroliłam, może się komuś spodobać. Wyśmieją mnie, jestem grafomanką, mogę najwyżej pisać reportaże a nie powieści, takie myśli mi towarzyszyły. A tu niespodzianka! Tarłam oczy ze zdumienia, gdy czytałam pierwsze recenzje. Że to jest dobre, że wzrusza do łez, bawi, ma jakieś przesłanie, że to piękna książka o życiu i miłości. Dotąd jeszcze nie mogę w to uwierzyć, że tak ciepło została przyjęta. Przyznam uczciwie, że pierwsze recenzje, zraszałam łzami wzruszenia.
Co czuje Autor, który bierze do ręki swoją pierwszą książkę?
Ja dopiero na drugi dzień, po premierze wzięłam ją do ręki, bo pierwszego dnia uciekłam z księgarni. Słowo. Zobaczyłam, że leży sobie na półce ta moja książeczka i w nogi. Nie wiem dlaczego tak zareagowałam. Okazałam totalny brak pewności siebie. A kiedy ochłonęłam, to wróciłam następnego dnia. Pierwsza myśl była taka: „Jak ja mogłam napisać coś tak grubego?” Tekst w komputerze liczył około 250 stron, a wydrukowany ponad 500. To był szok.
Czy „droga do debiutu” jest trudna?
Pisząc „Kotka” w ogóle nie myślałam tymi kategoriami. Ba, nawet nie myślałam o wydaniu książki. Pisałam ją dla siebie, jako rodzaj terapii, po przeżyciach które mnie spotkały. Pisanie, było wyłącznie moim panaceum na depresję, którą przechodziłam. Taki, podpowiedziany przez koleżankę, sposób na przetrwanie, który zadziałał. Z każdym napisanym rozdziałem, czułam jak wracam do życia, po wielu, wielu ciemnych miesiącach wewnętrznej beznadziei. Przelewałam do komputera swoje myśli, zupełnie po omacku. Wiedziona czymś czego dotąd nie potrafię określić. Czasem jak w amoku zarywałam całe noce, ale było mi z tym dobrze. Coś się we mnie wyzwalało. Pochłaniał mnie bez reszty świat, który powstawał mi pod palcami. No i mąż się dorwał do czytania, tego co tam stworzyłam. Pochłonął w jedną dobę i wymógł, abym to spróbowała wydać. Nawet zawiózł mnie na Targi Książki do Warszawy i wypchnął do stoiska Prószyńskiego, bo akurat było przy wejściu. Podeszłam, zapytałam nieśmiało czy ewentualnie są zainteresowani. Kazali przysłać tekst. Potrzebowałam trzech miesięcy, aby zdobyć się na wysłanie propozycji. Tylko jednemu wydawcy, Prószyńskiemu. No i po kolejnych trzech przyszła dopowiedź, że biorą. Ot i cała moja droga do debiutu. Zupełnie nieplanowanego. Widać los mi sprzyjał, no i Wydawca, który obdarzył zaufaniem nikomu nieznaną Sawicką i coś tam dostrzegł w jej pisaninie.
Niebawem ukaże się drugi tom Twojej powieści pt. „Będzie dobrze kotku”. Denerwujesz się czy raczej nie możesz doczekać?
Jedno i drugie. Nie ma co się oszukiwać, emocje są. To przecież jak moje kolejne dziecko. Jak każda matka, chcę aby się podobało i dobrze zostało odebrane. A jak będzie czas pokaże. Mam tylko nadzieję, że choć w części, tom drugi zostanie tak ciepło przyjęty jak pierwszy.
Jakie są Twoje dalsze wydawnicze plany?
Kończę trzecią, ostatnią część „Kotka”. Być może ukaże się jeszcze w tym roku. A potem… mam w głowie zupełnie nową powieść. Bo pisanie stało się dla mnie wewnętrzną potrzebą, albo nawet przymusem, który wyraźnie czuję.
O czym marzy Wioletta Sawicka?
Nie mam żadnych wygórowanych marzeń. Raczej prozaiczne, jak każda kobieta. Aby moje dzieci były szczęśliwe, rodzina trzymała się razem, pomimo różnych zakrętów. Przecież to jest w życiu najważniejsze. Abym miała w sobie siłę, do pokonywania problemów, bo przekonałam się, że nieważne ile raz człowiek upadnie. Ważne ile razy wstanie i pójdzie dalej. Moją drogą stało się pisanie i chcę nią podążać. A jeżeli jeszcze to co stworzę, będzie podobać się innym, to czegóż chcieć więcej?
Trzymam mocno kciuki za marcową premierę!