LaGoshMyPassion to projekt Izabelli Jagosz. Czym mnie zachwyciła i przykuła moją uwagę? Prostym, ale jak się okazuje niezwykłym pomysłem. Dzierganie na drutach nie odeszło do lamusa. Jest trendy. Jest piękne. Jest twórcze. A do tego Iza pisze książkę. Jak jej nie lubić?
Robienie na drutach to zdecydowanie zajęcie dla cierpliwych. Czy w czasach, kiedy ciągle gdzieś pędzimy możliwe jest oddanie się temu całkowicie?
Nie wiem czy całkowicie, ale „oddanie się” – na pewno tak. Nie wyobrażam już sobie życia bez drutów. Może właśnie dlatego, że w tym wszechogarniającym pędzie, tworzenie kolejnego wzoru daje mi chwilę wytchnienia. Pozwala się zatrzymać. Uspokoić. Przerabianie kolejnych oczek jest niczym mantra… Kiedyś, gdy byłam jeszcze korporacyjnym szczurkiem, bardzo często łykałam tabletki, aby rozładować stres. Aż któregoś razu przypomniałam sobie, że mam gdzieś w szufladzie stare druty i kilka motków wełny. Kiedy wzięłam je do ręki – napięcie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Od tamtej pory, zawsze gdy coś mnie wkurzy – dziergam…. Stoję w korku – dziergam. Czekam w przychodni na wizytę u lekarza – dziergam. Lecę samolotem na drugi koniec świata – też dziergam. I zupełnie przestałam się denerwować sytuacjami, które jeszcze wcale nie tak dawno wyprowadzały mnie zupełnie z równowagi. Wkładam do kieszeni spodni motek wełny i… funkcjonuję w różnych sytuacjach. Ostatnio na Wierchowych spotkaniach w Zakopanem chodziłam sobie pomiędzy zaprzyjaźnionymi artystami dziergając biały sweterek, którego zdjęcie zrobiło furorę na FB. Na próbach zespołu rockowego, któremu pomagałam przez chwilę jako manager też dziergałam, bo to pomagało mi się skupić. Moi znajomi przyzwyczaili się już chyba, że druty stały się moim nieodłącznym atrybutem. Wiesz ile nowych znajomości zawarłam w swoim życiu dzięki drutom w rękach? Niezliczoną ilość! Gdziekolwiek wyciągam z torebki robótkę od razu ktoś mnie zaczepia. Rozpoczyna rozmowę. Zresztą – jedną z dwóch moich najlepszych przyjaciółek poznałam właśnie dzięki temu, że nad basenem w Grecji robiłam sukienkę… Dlatego zarażam swoją pasją kolejne osoby. Prezentuję swoje wzory na portalach społecznościowych. Prowadzę warsztaty dla pań, które chcą się takiego sposobu na życie nauczyć. Czasami bywa zabawnie. Bo panie przynoszą na zajęcia jakieś wynalazki mające im pomagać w dzierganiu, a ja je z uporem maniaka wyrzucam do kosza. Twierdząc, że od samego początku trzeba się nauczyć dzianinę czuć pod palcami. Przerabiać wzór patrząc na to co się w robótce dzieje, a nie spoglądając przez cały czas na jakiś schemat. Dzięki temu można mieć z tego jeszcze więcej przyjemności. Można dziergając oglądać telewizję, rozmawiać z przyjaciółkami. Ja dziergając nadrabiam najczęściej zaległości w czytaniu. Gdym miała jakieś dodatkowe druty do warkoczy czy inne maszynki do liczenia rzędów chyba byłoby mi trudno przerzucać jeszcze strony w książce czy gazecie…
To praca czy przede wszystkim pasja?
Zdecydowanie pasja. Choć bywały i takie miesiące kiedy była to dla mnie pełno etatowa praca. Biorąc jednak pod uwagę ograniczone możliwości moich dwóch rąk, ciągle jeszcze muszę zarabiać na życie w inny sposób. Na przykład jako trener biznesu czy manager. Nie ukrywam jednak, że marzy mi się chwila, kiedy będę mogła żyć tylko i wyłącznie z moich pasji. Ale… to chyba zawsze pozostanie w sferze wyłącznie marzeń.
Swetry, sukienki, czapki… Czy na drutach można zrobić każdy, wymarzony projekt?
Zdecydowanie tak. Na drutach zrobić można wszystko, choć nie wszystko jest później wygodne w noszeniu (uśmiech). Ale to już sprawa drugorzędna… Ja chciałabym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Obalić jeden mit. Często słyszę opinie, że te wszystkie dziergane rzeczy dobrze leżą wyłącznie na osobach wysokich i szczupłych. To nie jest prawdą. Każdy może w dzianinie wyglądać świetnie. Trzeba tylko odpowiednio dobrać fason i rodzaj włóczki. No i oczywiście mieć odrobinę tzw. wyobraźni przestrzennej.
Ostatnio wiele osób decyduje się na własne, kreatywne propozycje. Mamy m.in. słynny szary dres. Dlaczego zdecydowałaś się właśnie na włóczkę?
Ja też lubię szary dres. I wcale nie ukrywam, że z dzianiny dresowej również wycinałam swego czasu swoje własne modele. Ale… nie będę ukrywać, że jak nic na świecie uwielbiam ten moment, kiedy biorę do ręki nowy motek. Zaczynam go dotykać. Nabieram pierwsze oczka i zaczynam sobie wyobrażać końcowy efekt. A potem dziergam jak opętana…Nie mogąc się doczekać końca. Jest coś magicznego w tym, że zwykły kłębek włóczki potrafi się zamienić na przykład w piękną sukienkę. Jedyną i niepowtarzalną. Unikalną w swojej wyjątkowości. Albo genialnie układający się kardigan. Czy inny sweterek. Uwielbiam patrzeć jak w moich rękach rośnie „coś”. Czasami sama nie wiem do końca co. Bo bywa, że w trakcie pracy zmienia mi się koncepcja Poza tym włóczka jest trwała. Jeżeli tylko odpowiednio się ją traktuje potrafi przetrwać lata. Ostatnio zobaczyłam moją mamę w sweterku, który wydziergałam na studiach. Czyli prawie ćwierć wieku temu I on ciągle wyglądał świetnie.
Mam przeczucie, że czeka Cię ogromny sukces. Jesteś na to gotowa?
Ja już osiągnęłam sukces! Dla mnie sukcesem jest móc robić na co dzień to, co lubię najbardziej. A mówiąc poważnie – na ogromny sukces chyba jest dla mnie trochę za późno. Świat w którym żyjemy kocha młodość. A ja nieuchronnie zbliżam się do pięćdziesiątki. Co zresztą bezlitośnie i na każdym kroku przypomina mi moja mama (śmiech). Bardzo chciałabym pracować np. z Donną Karan albo Vivienne Westwood, ale z kobietą w moim wieku chyba raczej nikt nie chciałby w tym świecie rozmawiać. Dlatego jedyne co mogę zrobić, to zostać „knit designerem” w swoim własnym LaGoshMyPassion produkującym zaledwie kilkadziesiąt unikalnych modeli w roku. I walczyć o szacunek dla ręcznej roboty. Bo w naszym kraju wiele osób oczekuje, że taki stworzony indywidualnie model, wykonany od początku do końca czyimiś rękoma będzie kosztował tyle samo, a nawet mniej niż dalekowschodnia produkcja z „sieciówki”.
Ile czeka się na wymarzony sweter?
Jestem dosyć sprawna w tym, co robię. I dziergam bardzo szybko. Maksymalny czas na zrobienie każdej niemal rzeczy to pięć, sześć dni. O ile oczywiście włóczkę niezbędną do zrealizowania takiego marzenia mam na miejscu. Bo gdy trzeba ją zamówić – dochodzą kolejne dwa, trzy dni. Mówię tutaj o marzeniach tworzących obrazy w mojej głowie. Bo jeżeli już coś sprzedaję, to są to zazwyczaj gotowe wzory. Wtedy nie ma potrzeby czekania. Sama jestem bardzo wymagającą klientką i wiem, że kiedy coś mi się spodoba chciałabym mieć to od razu. W przeciwnym razie się zniechęcam. Dlatego wolę pokazywać coś, co już istnieje. Oczywiście teoretycznie istnieje również taka możliwość, że ktoś zakocha się do szaleństwa w czymś, co znalazło wcześniej swojego właściciela. Wtedy jestem w stanie dostarczyć wymarzony sweterek w ciągu maksymalnie dziesięciu dni roboczych.
Czy klient ma możliwość złożenia indywidualnego zamówienia? Stworzenia „swetra z marzeń”?
Raczej tego nie robię. Oczywiście – kiedy moja praca dedykowana jest konkretnej osobie staram się bardzo dokładnie poznać jej oczekiwania. Dowiedzieć się co lubi najbardziej. W jakich fasonach najlepiej się czuje. Ale ostatecznie zawsze podkreślam, że efekt końcowy zależeć będzie wyłącznie ode mnie (uśmiech). Czasami ktoś wyobraża sobie jakiś wzór, który kompletnie nie pasuje do rodzaju włóczki na jaką się zdecydował, albo do jego figury. Wtedy muszę stawiać opór i powoływać się na swoje doświadczenie. Nie po to by odzierać innych z marzeń. Ale po to, by na samym końcu tej twórczej pracy, na twarzy takiej osoby pojawił się uśmiech zadowolenia.
Twoja druga pasja – pisanie. Jak to się zaczęło? Co sprawiło, że postanowiłaś walczyć o swoje marzenia?
Pisałam zawsze. Przez lata pracowałam jako dziennikarka radiowa w lokalnej rozgłośni i dorabiałam sobie do marniutkiej pensji pisząc różne teksty na zamówienie. Marzenie o byciu pisarką tliło się we mnie od wczesnej młodości, ale jakoś nigdy nie mogło zapłonąć z pełną siłą. Dopiero rok temu pojawiła się niezwykła kumulacja zbiegów okoliczności, która spowodowała, że usiadłam przed komputerem i zamieniłam swoje myśli w powieść. Pierwszą. Bo nie ukrywam, że powstaje już następna. Spotkałam na swojej drodze mężczyznę. Mieszkającego od dwudziestu kilku lat w Stanach. Siłą rzeczy nasze kontakty opierały się głównie na telefonie i mailach. To on jako pierwszy powiedział mi „Kobieto, ale ty masz pisane… powinnaś zostać autorką książek. Szybko zostałabyś sławna”. A moje obawy, że nie mam wystarczającej ilości talentu, żeby to zrobić kwitował jednym zdaniem „Nie marudź, tylko walcz”. Niemal w tym samym czasie, na weselu przyjaciółki poznałam Dorotę Szelągowską. Ona też, po przeczytaniu mojego listu, krzyknęła „w tej chwili siadaj i pisz!”. I poznała mnie ze swoją matką. Na początku trochę się krępowałam. Bo nie wiedziałam czy to co stworzyłam w ogóle może się komuś, spoza grona moich najbliższych, spodobać. Kiedy w lipcu, w zakopiańskim hotelu dawałam Kasi Grocholi manuskrypt powieści, o mały włos nie wypadł mi z ręki. Taka byłam zdenerwowana. I zawstydzona. A ona po prostu wzięła go i od razu zaczęła czytać. Być może zadziała sympatia, którą prawdopodobnie mnie darzy, ale słowa „Dawno nie czytałam czegoś równie interesującego, pisz dalej” sprawiły, że do dziś radosny uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. I zaczynam wierzyć, że „Uczulona na wino” będzie stanowić udany debiut!
O czym będzie Twoja powieść?
„Uczulona na wino” to historia Igi. Kobiety dojrzałej, odnoszącej sukcesy zawodowe, robiącej karierę w międzynarodowej korporacji. Dla poznanego przypadkowo, przy autostradowych bramkach Prezesa, porzuca cały swój świat. Oddaje się całkowicie uczuciu, które nosi znamiona mało zdrowego uzależnienia. Kiedy Prezes zostawia ją dla kobiety w wieku jego córki, musi budować życie na nowo. Pozornie nieistotne spotkanie w samolocie – z amerykańskim lekarzem lecącym do kraju na jakiś zlot absolwentów – do którego dochodzi na samym początku powieści, staje się pretekstem do awantury pomiędzy Igą i Prezesem. Ale ma też swój ciąg dalszy. Kiedy Iga próbuje zapomnieć o nieudanym związku. Wtedy pojawia się wątek przeznaczenia. „Uczulona na wino” to powieść z misją (śmiech). Opowiada o powszechnym w ostatnim czasie zjawisku porzucania żon dla dużo młodszych kobiet. O mężczyznach w okresie andropauzy, którzy po latach rodzinnej „kolonii karnej” nareszcie mogą cieszyć się życiem u boku partnerki mogącej być ich córką, czy nawet wnuczką. I o młodych dziewczynach polujących na podstarzałych milionerów, bogatych biznesmenów czy innych znanych z ekranu telewizora celebrytów. Odnajdujących w tym procederze drogę do zagwarantowania sobie bezpiecznej materialnie przyszłości. Iga porusza się w świecie tzw. klasy wyższej. Prowadzi pozornie fantastyczne życie. Dużo zarabia, nosi markowe ciuchy, dużo podróżuje. Ale ten świat, o którym wielu marzy, nie jest wcale taki kolorowy. W nim też istnieje rozpacz, zdrada, choroba i cierpienie. Istnieje bezpardonowa walka „o wpływy”. Iga w żadnym razie nie jest postacią idealną. Ma wiele wad. Popełnia wiele błędów. Z całych sił jednak stara się być wierną wyznawanym przez siebie zasadom. Nie ulegać szalonej pogoni za pieniądzem. Cieszyć z rzeczy małych. Dla niej ogromny majątek Prezesa staje się przekleństwem. To przez niego traci mężczyznę, którego kocha. Czy odnajdzie nową miłość? Odpowiedź na to pytanie być może pojawi się w książce (uśmiech).
O czym marzy Twórczyni LaGoshMyPassion i czego mogę Ci życzyć?
Marzę o tym, żeby to co robię wywoływało serdeczny i niekłamany uśmiech na twarzach ludzi, którzy będą się z moją „twórczością” stykać. Bez względu na to, czy będzie to mój kolejny, wydziergany na drutach sweter, czy kolejna ukazująca się na rynku powieść. Dlatego proszę mi życzyć zadowolonych klientów i radosnych czytelników, kupujących moje książki w tysiącach egzemplarzy. A na deser jeszcze telefonu od Donny Karan…
Życzę Ci, aby wszystko o czym marzysz jak najszybciej się spełniło!